Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nasz dom jest twoim, przerwał Honory... a Laura usłyszawszy to, potrzęsła głową i rękami.
— Nie, nie, rzekła, to być nie może... ani do Borowiec nie wrócę, niepodobna mi, choćby tam nawet nie królowała ta nienawistna kobieta, która śmiała grać rolę wspaniałomyślną i przyjeżdżała tu domnie. Ona! do mnie! Brońcie waszego majątku, poczęła żywo, bo ja go ani wezmę, ani korzystać będę z tego cmentarza moich najdroższych pamiątek, ale nie chcę, by go profanowały ręce tej przeklętej, które śmierć zadały ojcu mojemu...
— Jakto? ona?
— Nie rękami, lecz... natchnieniem pewnie była współuczestniczką tej zbrodni. Któż może wątpić o tem? Co miała za interes ta jędza, jej posłannica, spełniając takie morderstwo na starcu bezbronnym?
— A! to okropnie! rzekł Honory, tego nawet odsłonić niepodobna...
— Aby plamy na imię, które nosi jeszcze nie ściągnąć... Lecz wygnać ją z tamtąd, lecz wydrzeć jej to, co nieprawie posiada, wy macie obowiązek i prawo... dodała Laura. Do tego wzywam chorążego i ciebie, zrzekając się nawet praw do spadku...
— Ale ty sama... szepnął Dobek.
— Mnie niepotrzeba wiele, a mieć będę więcej niż mi potrzeba! Borowce wasze, jeśli je odebrać potraficie...
Po chwili milczenia, Honory zbliżył się chcąc ją uspokoić.
— Przekaż interes panu Tyszce, rzekła po chwili, a sam powracaj. Dla Zosi i dla mnie nie życzę sobie dłuższego pobytu waszego. Nie umiem kłamać, mój