Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wet wymagało, by, póki się coś nie obmyśli, schroniła się pod przyjacielską opiekę poczciwych ludzi.
— Tembardziej, panienko moja, dodał cicho Eliasz, iż ja was opuścić muszę!
— A toż dla czego? dla familji twej?
— A! nie! Bóg widzi! nieboszczyk mi dał zlecenie do Borowiec, które spełnić mi pilno. Pozostały tam... różne rzeczy... te trzeba ratować, inne poniszczyć. — Wątpię, by panna wróciła tam kiedy... ja także... boć jej nie opuszczę. Aron powinien pomódz. Starościny nie ma na miejscu, trzeba z tego korzystać...
Laura chciała, żeby Eliasz wypoczął. Potrząsł głową.
— A gdzie zaś odpoczywać! rzekł łysinę gładząc, niech-no później, nie teraz... jest co robić. Jabym jednej minuty tam rad być i nazad powrócić.
Jak chciał tak zrobił Eliasz, bo nazajutrz już go w Warszawie nie było... Popędził jak tylko mógł najżywiej do Borowiec, starając się tam przybyć w nocy i wprost do Arona...
Wiadomość o śmierci Dobka lament prawdziwy wywołała w całym domu poczciwego Izraelity; stary w pierwszej chwili wzruszenia, choć może nie godziło mu się to, z wielkiego żalu suknię na sobie rozdarł i płakał. Lecz chwili nie było do stracenia... wyszli na cichą, długą naradę do alkierza, i siedzieli w nim prawie do dnia... Nazajutrz nikt ani mógł poznać, iż w gospodzie Eliasz siedział ukryty.
Dopiero następnej nocy, zebrawszy co najwierniejsze sługi starego pana, wziąwszy z sobą Arona, Eliasz wyruszył ku zamkowi. Zarządzał nim i całym majątkiem w niebytności wdowy, z ramienia jej naznaczony Będziewicz. Znano jego obyczaje i postawiono mu pota-