Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Artur. Co dziwniejsza, ktoś już umiał im powiedzieć, że panna była miljonową dziedziczką. Hr. Artur pamiętał to tylko, iż niebieskie jej oczy jedyne były na świecie.
Milionom zaprzeczała kasztelanowa jak najmocniej. We dwadzieścia cztery godziny obeszła całą Warszawę ta smutna historja, i gdy nazajutrz karawan zaszedł przed dom żałobny... tysiące ludzi, mnóztwo powozów, znalazło się w koło... Tłoczono się, aby czarną, prostą trumnę zobaczyć, którą na wozie złożyli słudzy nieboszczyka... Niósł ją na ramieniu pierwszy stary Eliasz, chustką łzawe zakrywając oczy...
Podtrzymywana przez Basię Tyszkównę, Laura wyszła ubrana czarno, zakwefiona, chwiejąc się na nogach. Nie widziała nic, oprócz tej czarnej skrzyni, co jej ojca zabrała.
Wszyscy prawie wiedzieli, iż żona nieboszczyka znajdowała się także w mieście, plątano ją nawet po trosze do wypadku... Niektórzy sądzili iż się znajdzie na pogrzebie, lecz nie pokazała się wcale; przyszedł tylko, zapewne z jej rozkazu, rotmistrz Poręba, i stanął z daleka. Orszak żałobny, z muzyką, pochodniami i całą wspaniałością, na jaką obrządek protestancki zdobyć się może — pociągnął powoli... a lud nasyciwszy ciekawość rozpłynął się, ażeby jutro zapomnieć o widowisku.
Powozy późnym wieczorem przywiozły Laurę i Basię z Eliaszem do domu... Stary sługa oświadczył swej panience, że najlepiejby zrobiła, gdyby się do Tyszków przeniosła... Dom, w którym tak tragicznie i nagle skończył ojciec, był nadto przykrem dla niej wspomnieniem... Zostałaby w nim sama... Bezpieczeństwo na-