Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła, lecz nadziei wielkiej nikt nie miał, aby kobieta, czując popełnionego morderstwa następstwa, czekała na niechybną karę. Nie popełniła go ona z własnego pomysłu pewnie, łatwo się było dorozumieć, kto ją do tego namówił — a dochodzić nawet do dna tej szkarady nie dozwalał srom, jaki ona na imię rodziny całej ściągała... Laura pierwsza uczuła w tem rękę macochy, której szło o to, aby majątek zagarnąć mogła — a wyrzec tego obwinienia nie śmiała — nosiła imię jej ojca!
Eliasz płakał u zwłok swego pana, rozpadając się nad stratą niepowetowaną, lecz zarazem myślał już o losie Laury... bo Dobek przez całą noc mu powtarzał, ilekroć mógł przemówić: — Nie opuszczaj dziecka. I on pojął łatwo czyją to nieszczęście było sprawą, i wszystko, co ono ciągnęło za sobą — Dobkowej trzymającej Borowce nieochybnie już wyrwać ich nie było podobna. Całą majętnością Laury pozostało to, co w kryjówce jemu jednemu wiadomej zachował stary... Eliasz drżał na myśl, że on także niespodzianie mógł umrzeć, a skarb pozostałby przy tych, co sobie majątek przywłaszczyli... Ostygłe zaledwie ciało ubierając do trumny, starzec o dziecku powierzonem mu myślał, i o środkach, jakiemi mienie jego miał ratować...
Laura leżała bezprzytomna na rękach doktorów i Basi Tyszkówny. W całym domu zamieszanie panowało, jakie śmierć z sobą prowadzi. Cały ten dzień, urzędnicy, doktorowie, szczupła liczba przyjaciół nie wychodzili ztąd prawie... Regent nawet przybiegł, aby ocalić papiery i dowiedzieć się o szczegółach wypadku... Nie było komu kierować, myśleć, zająć się wszystkiem, i pocz-