Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy można go ratować?
— Za późno! w pierwszych chwilach, może — teraz trucizna miała czas podziałać na wnętrzności — za kilka najdalej godzin żyć nie będzie.
— Lecz, na Boga, któż tego mógł dokonać? krzyknął Tyszko.
— Ratunku już nie ma, szepnął doktor, a właśnie dla tego, żeby winowajca nie umknął, nie trzeba okazywać, żeśmy się na tem poznali... Zręcznie tylko zabrać filiżankę z buljonem i limonadę — w obu są resztki arszeniku.
Tyszko rozpaczliwie zajęczał.
W tej chwili Laura wpadła z rozpuszczonemi włosami i klękła przed doktorem.
— W imię wszystkiego, co najświętsze — co wam najdroższe! ratujcie mi ojca! panie, ratuj mi ojca... zasypię cię złotem! oddaj mi ojca!
Doktor nie chciał, widząc tę rozpacz dziecka, ogłosić jej smutnego wyroku, począł coś bełkotać niewyraźnie i przeszedł co prędzej do pokoju chorego. Tu naczynia jeszcze stały... Tyszko znając od Dobka wierność Eliasza, kazał mu je przechować nic z nich nie wylewając... co stary sługa, we łzach cały, zrozumiał dobrze...
Dzień się robić zaczynał, gdy Dobek już bez nadziei, dogorywał... konał w strasznych boleściach. Lassy dotąd nie było. Z opowiadania o jej przybyciu i roli, jaką przybrała wieczorem, oraz w początku słabości, Tyszko niewątpił najmniej, iż ona otruła nieszczęśliwego Dobka. Laurze ta myśl już przychodziła mimowolnie ale ją odpychała jeszcze... Przybyły lekarz zgodził się na posłanie po jednego jeszcze kolegę dla uspokojenia rodziny, chociaż symptomata konania już się objawia-