Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwszy z prawników, dla tego, iż mi się zdaje, że prawo powinno być prawem.
— Ja z ufnością do pana przychodzę — poczęła Laura — bo nie każdemubym nawet zwierzyć się mogła o co idzie. Mój ojciec oskarżony jest o tajemny arjanizm, był uwięziony... uszedł z więzienia... majątek nam zasekwestrowaon.
— Jakto? o arjanizm? ależ arjan u nas nie ma od dawna?
Laura popatrzała nań.
— Tradycje się u nas uchowały... nikt przecież o tem nie wiedział, bo nie szkodziły nikomu. Ojciec mój ożenił się po raz wtóry, macoca była powodem obwinienia, sprawy, i jej majątek oddano...
— Czekaj pani... któżby dziś u nas miał wznawiać niedorzeczne prześladowanie jakiegoś kacerstwa? Dyssydenci są tolerowani.
— Pan wiesz, że arjanie stanowili wyjątek.
— Więc cóż? dziś! w końcu XVIII wieku, na stos i wygnanie! rozśmiał się Tyszko — toby było nie dość powiedzieć oburzające — toby było — śmieszne. Ateuszowie chodzą bezkarnie, a arjaninem być nie wolno?
— Zjeżdżała przecież komissja, czyniono poszukiwania, znaleziono księgi, to prawda... nic więcej — resztę dokonało łakomstwo macochy, która tu jest i stara się sprawę popierać...
— Gdzież ojciec wasz? spytał Tyszko.
— Tu się ukrywa, lecz z obawy macochy nie może się ukazać nigdzie.
— Ja potrzebuję się z nim widzieć i pomówić, rzekł Tyszko. Sprawa mi się zdaje niemożliwą, niedorzeczną, choć ściśle biorąc...