Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni, a mamy nieprzyjaciół; potrzebuję kogoś, coby mi wskazał przynajmniej gdzie — przepaści.
— Dobrze rzekł Bogusławski — ale, pani moja... o co wam idzie? macie li proces? sprawę? zawikłanie, z którego by was królewskie słowo mogło wydźwignąć?
— Tak jest!... zawołała Laura.
— A więc przypomnicie się królowi... na teatrze! rzekł Bogusławski.
— Na teatrze? a! mój panie — odezwało się dziewczę: ani już serca nie mam do niego, ani rozumu. Los ojca... potem położenie nasze... rodzina! Byłam nieznanym zbiegiem, gdyście mnie zaciągnęli po raz pierwszy, a teraz...
— Któż was zna lub znać będzie na scenie? — począł gorąco bronić swej sprawy Bogusławski — weźmiecie imię przybrane... pod niem królowi się przypomnicie. On pamięta Paulinę. Naówczas będziecie mieli prawo przemówić doń, prosić.
— Jestem z ojcem i przy ojcu... niepodobnaby mi było, przy całej swobodzie, jaką on mi daje — ukraść przed nim moje wystąpienie, a zezwolenia na nie nigdybym nie otrzymała.
— Pomyśl pani o tem! dodał Bogusławski. Jest to rada, która z mej strony wydaje się interesowaną — jest ona taką może, a jednak razem i wam wybornieby posłużyła.
— Dajcie mi najprzód człowieka! powtórzyła Laura.
— A więc słówko o człowieku tym, odezwał się Bogusławski. Nie mogę go wam pokazać, póki nie uprzedzę o nim. Wyda się wam dziwacznym...
— Mówcie i dajcie mi go.
— Człowiek mój zowie się Łukasz Tyszko, jest to