Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra, lecz jedno tylko bóztwo niefortunne — Fatum. Przychodzę do was nie jako dawna uczennica i towarzyska, lecz jako klientka.
— Do mnie? smutnie się śmiejąc odpowiedział Bogusławski.
— Po radę...
Gospodarz zrzucił z kanapy naprędce dwa oszyte blaszkami fraki, które właśnie krawiec tam był rozłożył, i wskazał miejsce, przepraszając za nieporządek.
— Radę co do teatru, gry... wystąpienia, ofiarowałbym chętnie każdemu, tylko nie pani, która masz instynkt tak cudowny... wzywać zaś mnie do wszelkiej innej... byłoby niebezpiecznie, odezwał się powoli przypatrując swej klientce.
— A tymczasem nie o grze i teatrze na dziś mowa, rzekła Laura, mam ważne sprawy, dla których tu przybyłam, tyczące się nie mnie, ale ojca... Nie mam nikogo, coby mi chciał dopomódz.
— Kasztelanowa?
— Zamknęła mi drzwi swoje.
— To nie może być!
— Tak jest, niestety... dodała Laura, być bardzo może, iż postępowanie moje i lekceważenie opinii, skłoniło ją tego. Nikt mnie nie zna...
— Ale cała Warszawa brzmi jeszcze sławą Pauliny! zawołał Bogusławski.
— Na scenie zyskałaby może oklaski; w świecie znajdzie drzwi i serca zamknięte...
Niastety! to nas wszystkich spotyka.
— Panie Bogusławski, pan masz do króla przystęp? odezwała się Laura.
— Rzadko, trudny... zawołał dyrektor, i pewien