Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przynoszę mojej królowej małą wiadomostkę, rzekł, ale nie bez znaczenia. O sprawie jejmości z tym Dobkiem przyszły tu już wiadomości i zapytania. Rozbijają się zdania... ale rzecz całą wstrzymałem, po cichu ją ubić trzeba. Jeśli Dobek uciecze albo... (tu generał rękami pokazał coś, jakby chciał oznaczyć, że go nie stanie), jejmość dobra dostaniesz. Ja w tem... Gdyby żył i bronił się a narobił hałasu, trudno będzie... bardzo trudno! O to tedy idzie, aby starego przepłoszyć i zmusić do ucieczki... albo...
Generał, który nie był wielki skrupulat... zanucił jakąś piosnkę ówczesną pożegnalną, którą na tamten świat wyprawiano.
Dobkowa patrzała na podpiłego zdumiona trochę, lecz wcale nie oburzona.
— Jakże ja tego dokazać mam, rzekła, kiedy nie wiem gdzie jest?
— A to go każcie szukać! na miłego Boga! rzekł Sapora... Może też wam łaskę tę uczynił, że drapnął...
— Niewielkaby to była łaska, zabierze pieniądze, które gdzieś schowane miał, odezwała się Dobkowa cicho, bo tam tego słyszę było gotówką na kilka milionów.
Generał się porwał.
— Przesadzacie po babsku! zawołał.
— Jak mi Bóg miły, nie, rotmistrz kufry podnosił, wie ile ich było.
— To cale się tu coś nowego święci, począł zadumany Sapora, gra świeczki warta... Pieniędzy takich podchwycić nie mogli... Są gdzieś skryte... Nie ma co się namyślać, niegodziwego człeka należy się pozbyć... a jejmości zagarnąć spadek...