Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była to nie stara jeszcze, ale poważna i smutna kobieta, wcale nie dbająca o resztki swych wdzięków.
— Widzisz pani, jak to ja starych dobrych znajomych nie zapominam... odezwał się generał. Gdybym jej mógł być czem użytecznym?
— Bardzo dziękuję za dobre chęci, odezwała się wdowa, chybabyś mi pan rekomendacją i robotą chciał dopomódz... ale, dzięki Bogu, mam jej i tak dosyć.
— Ano! myślę, że i siostra powinnaby pani dać swą klientellę!
— Jaka siostra? spytała zdumiona Cecylja.
— Przecież Sabina...
— O sto mil! rozśmiała się Cecylja.
— Gdzie zaś! o sto kroków! Wszak ona tu przyjechała... Owdowiała, poszła drugi raz za mąż, bogata pani!
Cecylia zdziwiona wielkiemi oczyma patrzała na generała.
— Jaką mi dała kolacyjkę wczora! niech ją Bóg kocha, mówił Sapora, z gustem kobieta i caca! Jaka jeszcze ładna, jak się umie ubrać, co za państwo! Liberje, apartament, ekwipaż...
Wszystkiego tego słuchała modniarka, coraz większe okazując zdumienie.
— Poszczęściło się jej! dokończył Sapora.
— A cóż ona tu robi? spytała siostra.
— Ma interes... do którego ja jej pomogę. Odziedziczy piękne dobra...
Po kilku słowach jeszcze generał wyszedł, wygadawszy się nawet z mieszkaniem pani Dobkowej.
Cecylia z razu ani myślała nawet widzieć się z siostrą, potem dumała długo nad jej losem, nad sobą, pa-