Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, mości książę! zawołała, ja nie znam księdza biskupa...
— To nic nie szkodzi, odparł ziewając ks. Andrzej, ja się w żadne interesa nie wdaję, a żeś asińdźka będąc panną była u mnie na wieczerzy, ja nie mogę za to przyjąć obowiązków plenipotenta...
— Książę wcale na mnie łaskaw nie jesteś?
— Owszem, nie chcę asińdźki zwodzić, bo choćbym przyrzekł, to bym nic nie zrobił, ale jakże nazwisko? Dorobek? Parobek?
— Dobek... starościna borowiecka!
— A! tak! a nie znasz pani tej pięknej panny Laury Dobek... co grała na teatrze? dodał książę... Co dla tej tobym poszedł w ogień i w wodę.
— To moja pasierbica! opryskliwie zawołała starościna, niegodziwa dziewczyna.
— Ale bardzo ładna i młoda! rzekł książę chłodno... czy pani ją odzyskałaś?
— Nie wiem gdzie się znajduje.
— Była tu w Warszawie, wszyscyśmy ją admirowali w „Polyeukcie,“ mówił książę zapinając mankietki... Warszawie całej głowę zawróciła — i mnie.
Dobkowa ukąsiła się w wargi.
— I to zapewne powód, że książę mi nie zechcesz dopomódz?
— Przeciwko niej?
— Przeciw jej ojcu.
— A zapewne że nie chcę, mówił książę, na co mi się zdało? Po co mam palce kłaść między drzwi? Nie! nie!
— Tegom się nie spodziewała... Miałam niegdyś szczęście księciu się podobać, dodała Sabina.