Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tym wykradzionym mężem jejmości dzieje? Jeżeli drapnął za granicę obawiając się kaźni — najłatwiejsza będzie sprawa.
— Co się z nim stało? ja nie wiem dokładnie, odparła równie cichym głosem Dobkowa. Domyślam się tylko, że do familji, którą na Litwie ma, umknąć musiał.
— A ta familja czy ma tu stosunki? badał Sapora dalej.
— I o tem dokładnie nie wiem.
— On sam czy jakie w Warszawie miał?
— Wątpię bardzo, namyślając się dodała Dobkowa.
— Ja tu jedną tylko rzecz widzę jasno, przerwał Sapora, że asińdźka pono po kobiecemu grasz w ciuciubabkę, bo mało co wiesz, a wielkich rzeczy chcesz dokazywać, do których też wiele wiedzieć potrzeba... Od elementarza musimy zaczynać, żeby własne położenie dobrze poznać, z kim się ma do czynienia? jakie ich siły? którędy chodzą i iść mogą?
— To prawda, westchnęła Dobkowa.
— Przy największej i najdzielniejszej protekcji, wiele dokazać nie można, nie znając położenia, bo są rzeczy których prawo strzeże, a prawo trzeba wiedzieć przez jakie rękawice brać, żeby nie paliło.
Rozśmiał się Sapora, spoglądając tryumfująco na gospodynię.
— Najprzód, rzekł, rozbieraj pani fakta... potem przystąpimy do interesu...
— Ale ty mi dopomożesz generale, i pokierujesz wszystkiem, światłej twej rady mi nie skąpiąc, dokończyła Dobkowa z nader obiecującym uśmieszkiem, trącając o jego kieliszek — a na to rachuję.