Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszukać sama nie mogła, o Bogusławskiego potrzebowała się dowiedzieć. Stosunki, które się zdawały łatwemi do odnowienia... wymykały się z rąk... Ścisnęło się jej serce domyślając, że kasztelanowa wcale jej przyjmować nie kazała... Nie wątpiła, że hr. Artur wyjechał w istocie — choć i to kłamstwem było. Ze spuszczoną głową powróciła do domu smutna w chwili właśnie, gdy nieznajomy staruszek wchodził ostrożnie dopytując się cichym głosem o Salomona. Zlękła się nieznajomego z razu i zapytała żywo, ktoby był?
— Powiedźcie mu tylko — brat, a będzie już wiedział kto jestem...
Wyraz ten otworzył mu drzwi. Dobek siedział w Biblji zatopiony; zobaczywszy go wstał, podeszli ku sobie i w milczeniu położywszy ręce na ramionach uścisnęli się...
— Jestem, rzekł przybyły, na zawołanie wasze...
— Opowiedział wam brat Eliasz przygody moje? spytał Salomon.
— Wiem o nich — począł regent. Niczemby to wszystko było w stolicy, groźnem stać się może na prowincji. Tam panuje obyczaj więcej niż prawo, namiętność raczej niż rozum... a tradycje twarde są do wykorzenienia, i słowo czasem więcej znaczy niż rzecz sama. Dodajcie do tego chciwość ludzi na cudze mienie — alboż to mała pobudka do czynienia złego?
A po chwili rzekł regent smutnie:
— Czem nasze starania przy ich intrygach? Złotem, uśmiechem, obietnicami... kupią sędziów i protektorów...
— Cóż czynić? zapytał Dobek.
— Powiedziałbym: cierpieć i milczeć, gdyby się