Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mił jej z pewnem pomieszaniem i jakby żalem, że pani nie ma w domu, że wyjeżdża teraz bardzo często i że ją bardzoby trudno zastać było. Laura nie śmiała zapytać go o hrabiego Artura. Francuz, którego jak innych śmiertelnych piękność kobiety oczarowała, zdawał się opowiadać to z żalem, któremu towarzyszyły westchnienia. Była to odprawa oznajmująca dość wyraźnie, iż kasztelanowa widywać Laury nie życzyła sobie. Ona tego jednak w ten sposób zrozumieć nie chciała. Stała zakłopotana i tak smutna, że Francuz patrząc na nią widocznie politowaniem był zdjęty.
Spojrzawszy nań Laura więcej wyczytała w oczach, niż odpowiedź zrozumiała.
— Nie będę więc mogła widzieć się z panią kasztelanową? spytała.
— Trudno to, bardzo trudno — rzekł po cichu kamerdyner. Nie wiem z pewnością, lecz gdy powróci oznajmię...
— A hrabia Artur? przerwała ośmielając się, choć rumieniec okrył jej twarz.
— Hrabia Artur? pochwycił Francuz. Wyprawiono go na kilka miesięcy za granicę.
Laura pobladła. Pokładała w nim właśnie największą nadzieję. Skłoniła się i chciała odchodzić, Kamerdyner parę kroków postąpił za nią.
— Pani mi daruje, rzekł cicho, my naszą consigne musimy spełniać... czasem choćby osobiście była przykra, i choćby, choćby nie zupełną w sobie zawierała prawdę.
Wzrokiem tylko podziękowała mu Laura i odeszła do powozu.
O bytności hetmana nie wiedziała jeszcze, Georges’a