Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lomon chodził niecierpliwy, jakby ta podróż do Borowiec zbliżyć go miała. Zosia i Honory zajmowali się wyborem, którym chorąży sam kierował, przy zdarzonej zręczności gderając na kogo tylko mógł, co go zwykle w wyśmienity humor wprawiało. O kuli i kiju włócząc się, był pono najczynniejszym ze wszystkich... Laura patrzała obojętnie, lub taką się obcym przynajmniej wydawać mogła, choć niepostrzeżonemi znaki przebłyskiwało po twarzy jej uczucie jakieś tajone umiejętnie. Niekiedy wejrzenie na to szczęście domowe, na cichy kąt ów, w którym Honorego zostawiała, budziło w niej zazdrość, którą oczy chwilowo ożywiały się i gasły. Wszystko było gotowe, nastąpiły pożegnania, które Laura starała się znowu uczynić jak najkrótszem i wlać w nie prawie nienaturalną wesołość. Dobek też spieszył, i w milczeniu uścisnąwszy się, uciekli od gościnnego ganku, na którym Honory długo z Zosią pozostał.
Zosia badała twarz męża niespokojnie, lecz chorąży przerwał tę kontemplację niebezpieczną znakiem krzyża świętego i wykrzyknikiem:
— W drogę pokoju i szczęśliwości!!
Ani jednego ani drugiego Laura się już nigdy w życiu niespodziewała.
Śpiesznie kazał pan Salomon zdążać do stolicy, choć nie wiedział co go tam czekało... Zdało mu się, że potrafi sobie wyrobić bezkarny powrót do Borowiec a nadzieję opierał szczególniej na jednym człowieku, o którego położeniu na dworze wiedział, a miał go za współwyznawcę. O nim nie wspomniał nigdy, bo stosunki ich były tajemnicą, lecz rachował na węzły, jakie ich rodziny łączyły od dawna.