Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyznaj mi się... te łzy? jak na spowiedzi, jak siostrze rodzonej, wszak ci o Honorka twojego strach było...
Zosia zapłoniła się, i jak proste dzieweczki, chwyciła rąbek fartuszka.
— Jakże to może być inaczej? ozwała się. Zawsze mi przykro gdy mąż odjeżdża, choć grzechem jest zabierać go tak dla mnie jednej, gdy ludziom potrzebny być może... Trudno go tak trzymać przyszytym do mego fartuszka! Wiem, że mnie troszkę kocha... a boję się go utracić... Tyle on tam po świecie piękniejszych zobaczy... a ja, ja jestem taki prosty kopciuszek tylko, który go bardzo kocha... Boję się!
— Możeszże się lękać o niego? spytała Laura. Ty go krzywdzisz.
— Sama nie wiem, niepowinnabym... szeptała Zosia, to prawda! on taki poczciwy, że mnie wziął i że mnie kocha... a jabym mu mogła nie wierzyć? Cóż ty chcesz, Lauro, wiem to, i boję się... Ja go tak kocham... wierzę w jego przysięgę, a w moją siłę nie wierzę. Nie mam nic... prócz serca za sobą.
Spojrzała ośmielając się na Laurę.
— Ja ci coś jeszcze powiem... dodała cichutko. Ty, taka jesteś piękna i rozumna, ja i ciebie się nawet boję... choć wiem, że ty byś cudzą krzywdą nie chciała być nawet szczęśliwą!
Laura rzuciła się ku niej, ściskając ją.
— Co też ci za myśli przychodzą, dziecię moje! rozśmiała się. Nie znasz sama siebie, jak drogą jesteś perełką, a ja przy tobie, moja Zosiu, jak kozak się wydaję. Nie masz się obawiać czego.
W uścisku jeszcze szepnęła jej Zosia:
— A! Lauro, on mężczyzna, a tyś czarownica!