Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 078.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po co? po co się ma odrywać? będzie nas tam dosyć bez niego.
— A nie byłoby też z nim za wiele, wierzcie mi, dodał chorąży, po co te ceremonie! Honory więcejby wam pomódz potrafił, niż kto inny, obcy, boć kogoś użyć musicie.
— Ja już gotowego mam, wtrąciła Laura, niech mi pan chorąży wierzy.
— Ja przy swojem stoję, Honoryby się zdał...
— Honory się wszędzie przydać potrafi i miły jest, rzekła Laura, ale na ten raz, powiem szczerze, byłabym tak zgryziona, żem go ztąd wzięła od Zosi, iżby mi to wszystko psuło.
Spojrzała znowu, Zosia promieniała, Honory patrzał na ojca, chorąży zdziwiony oporem chciał niby przyczynę jego odgadnąć i nie umiał. Dobek już milczał. Rozmowa więc się na tem przerwała... Wstali, a Laura poszła za Zosią, która kryjąc łzy trochę, wysunęła się i uciekła.
Złapała ją na uczynku.
— Zosiu, ty płaczesz?
— Ja! a nie, nie!
— Wiem i widzę, żeś płakała; żalby ci było Honorego, ja to pojmuję... lękasz się o niego, lecz... my ci go nie zabierzemy, bądź spokojna, ja nie pozwolę na to...
— A! nie! nie! mylisz się... nie płakałam... a jeśli mi łza zbiegła, to chyba, że ty mi, dobra siostrzyczko, uciekasz.
Uśmiechnęła się Laura i pocałowała ją.
— Kiedyś się jeszcze może spotkamy znowu, w życiu... szepnęła, przyjedziecie do nas oboje... Lecz