Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IV.


Podróż więc postanowiona została, a nazajutrz wybór się rozpoczął. Z gościnnego domu inaczej niż obładowanym wyruszyć nie można, a w tamtych czasach zabierano wszystko czego dusza zapragnąć mogła, bo po drodze nad jajecznicę i rybę żydowską nic dostać nie było można. Zosia zwijała się, wymyślając coby jeszcze dać więcej, Laura broniąc się od tego zbytku wygódek.
Chorąży mruczał sam do siebie przechadzając się, narzekał na nogę, która mu nie dopuszczała ruszyć z nimi i sprawę wymową obfitą popierać we właściwych miejscach.
— Ale ja to was tak samych puścić nie mogę, odezwał się w końcu, z pozwoleniem Zosi, dam wam Honorego, będzie się kim posłużyć.
Zarumieniła się Zosia, spuściła oczy, a potem podniosła je na męża ze smutkiem i trwogą. Snadź nie bardzo była podróży tej rada, lecz jakże się jej sprzeciwić? Honory poczerwieniał cały, Laura pobladła i zagryzła usta.
— Waszmość bo, mówił chorąży do Salomona, jesteś człowiek, daruj mi co powiem, zardzewiały. Ruszać ci się, mówić za sobą, biegać niełacno, zresztą