Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ro i ironicznie. W komissji są jakieś papiery niby przezemnie złożone, ale których ja nie poznaję... Regestra... modlitewki, bałamuctwa, cale co innego... gdzie się rzeczywiste podziały nikt nie wie. Mówią, że innych nie było...
Na oko, patrząc z dala, sambym przysiągł, że to te same... tak zręcznie podsunięto podobne, tymczasem pierwszych ani śladu... Oburzyłem się... narobiłem hałasu... przewróciłem kancellarję... zbiegli się pisarze, skrybenci... wszystko było pod kluczem, nikt o niczem nie wie... Przepadło!!! Żółtuchowski się na mnie oburza, że mi się przewidziało... pisarz się gniewa, inni krzywo patrzą... no coż tu począć?
Przecież, mówił ciągle ks. Żagiel — nikt obcy do kancelarji nie miał przystępu, nikt z kancelarzystami stosunku... nikt tu na probostwo nie przychodził... klucze i zamki całe...
Ruszył ramionami ks. Żagiel.
— A papiery z dowodami przepadły!
— Otóż tak jest i w innych rzeczach, mój księże kanoniku — ozwała się Dobkowa. Ja tu nieszczęśliwa nie wiem jak wytrwam. Boję się, żeby mi czego w jedzeniu nie podano, taką to wszystko pała nienawiścią do nas... Przepiórka taki bystry i przebiegły, od kilku dni jak ścięty — chce uchodzić, powiada, że się czuje źle i że mu coś w wódce zadano. Rotmistrz tem się pociesza, że z Żółtuchowskim żyje i za niego się chowa. Jak mi ks. kanonik radzisz? siedzieć czy do Smołochowa jechać?
Nic asińdźce nie radzę, bom sam ze smutku i strapienia głowę stracił, rzekł kanonik. Żyjemy w wieku bezbożności i indyfferencii, masoni wymyślili toleran-