Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E! co to wam się wdawać w sądzenie sumienia ludzkiego, — zawołał Poręba; on o to z Panem Bogiem mieć będzie sprawę... Arjanin? a wiesz asińdziej co arjanie byli?
— Straszliwe kacerstwo! zawołał komissarz.
— No, ja tam tego nie wiem i nie potrafię rozróżnić co arjanie a co ormianie... mnie to wszystko jedno, mówił Poręba, i zbliżył się do ucha Żółtuchowskiemu — ale że ten arjanin grosza miał!! a! a! a!
— A gdzież go podział?...
— Któż to może wiedzieć! Ja wam ręczę, że te kufry były pełne, bom ich próbował.
— Istotnie!
— Żołnierskiem słowem ręczę. Słuchajże kochany Żółtuchowski... co ty, co wy zrobicie człowiekowi, który ma czem ozłocić wszystkie trybunały?
— Tylko nie tam gdzie o arjanizm sprawa, odezwał się Żółtuchowski: ho! ho!
— Arjanin! ormianin! dodał Poręba, kto ich tam rozróżni! At! bałamuctwo... Chodźmy do Dobka...
Poszli tedy... W progu Poręba począł nagotowaną orację.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Widzi pan — przybywam... Choć oczerniony, choć wypędzony, choć z błotem zmieszany a za wroga poczytywany, stawię się w złej godzinie z kondolencją. Widzi pan! A co? Łotr Poręba? Oto to tak ludzi sądzą. Dzień i noc pędziłem, aby wam w złym razie usłużyć.
Dobek, który siedział w kożuszku na tarczanie i nawet się nie podniósł, popatrzał nań, ledwie głową kiwnąwszy.
— A widzę, widzę — odezwał się — żeś jegomość