Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzony przed Dobkiem jako podszczuwacz do złego, chciał, na wszelki wypadek, w oczach się jego oczyścić, — bo mówił sobie w duchu, że człowiek mający pieniądze zawsze się jakoś z najgorszego procesu wyskrobać potrafi. Nie mówiąc nic jejmości, poszedł zabrać znajomość z Żółtuchowskim. Przypomniał sobie nawet, iż za dziadkiem jego była Petronella de Żółtuchow Żółtuchowska... Z pomocą tej nieboszczki Petronelli zaintrodukował się do pana komisarza, który nudził się okrutnie, mając za całe towarzystwo tylko księdza Żagla i Arona, obaj zaś oni nie mieli czasu do gawędy. Poręba był mu wielce pożądany, w godzinę się pokumali.
Rotmistrz opowiedział, że jejmość była jego krewną, i że przybył jej w pomoc, aby choć alimenta wyrobić, pókiby się sprawa nie rozstrzygnęła.
Siedli tedy w marjasza grać, już jako koligaci i przyjaciele. Do oblania pierwszej dubli przyszła butelczyna. Humory poróżowiały.
— Co wy tam z tym nieszczęśliwym Dobkiem robicie? spytał rotmistrz.
— A cóż? siedzi w alkierzu, nic mu się złego nie dzieje, odparł komissarz.
— Jabym się z nim nie mógł też widzieć?
— Przy mnie, dla czegóż nie?
— Chciałbym mu moją kondolencję wyrazić, rzekł Poręba. Ludzie mnie ogadali przed nim, z domu mnie przepędził, wszystko to przebaczam wspaniałomyślnie — żal mi go...
Cóż myślicie będzie z tej sprawy? dodał rotmistrz.
— Albo ja wiem? Dotąd mi idzie jak z kamienia to arjaństwo.