Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mistrz, kiwając głową; ale że nie były próżne, za to ja jejmości ręczę. Nie przypominasz sobie tego, że ja niemal każdy sepet za ucho brałem i próbowałem go podźwignąć, a żadnegom z miejsca nie poruszył?
— Ale czyż tak było? pewnie? spytała Sabina.
— Ja jestem człowiek gruntowny, odezwał się rotmistrz, i kiedy co robię, to porządnie. Co mi znaczyły nalepione kartki... Mogło być bałamuctwo, macałem dobrze... a i brzęczało we środku.
Głową pokręcił...
— Więc to gdzieś zawczasu pochowali, — pochowali, dodała Dobkowa, — a już do rozwodu iść chciałam.
— Nie; bo ty Sabciu — odezwał się Poręba, rozsiadając w krześle wygodnie — ty nie masz cierpliwości, wszystko tu popsułaś tą swoją gorączką. A było nam cale nieźle... Wódka starka, którą teraz słyszę opieczętowano, paradna! jeść było w bród... trzeba było siedzieć i pomaleńku sobie iść krok za kroczkiem. Jejmości się zachciało nagle, a co nagle to po djable. Otóż wszystkiego utrapienia przyczyna.
Dobkowa odwróciła się gniewna.
— A co ja się z łaski waszej napokutowałem — dodał rotmistrz, — na wołowej nie spisać skórze... Ile razy wygnany byłem i głodny, co pieniędzy straciłem!
— Nie swoich...
— Już jak tylko traciłem, tom miał do nich prawo, i byłbym je sobie mógł na stare lata zaoszczędzić...
W dalszym ciągu rozmowy okazało się, że ze Smołochowa trzeba było nosić prowiant do Borowiec, i że życie w na pół opięczętowanym zamku stawało się nieznośnem.
Drugiego dnia Poręba ruszył rozumem, — spotwa-