Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom trzeci 029.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co znaleźli? spytał ciszej Aron.
— Cóż oni mogli znaleźć? uśmiechnął się stary.
— A..? Tu nie śmiejąc wyrzec o co mu chodziło, Aron wydobył ręce i w dłoni pokazał, jakby liczył.
Dobek pokiwał głową przecząco — i uśmiechnął się smutnie.
— Nic? powtórzył.
Więzień powtórnie dał ten sam znak.
— Czy mam gadać z komissarzem? mówił dalej stary, wskazując znowu na dłoń i licząc niby...
— Dać pokój! na co? to się ułatwi inaczej, nie znajdą nic.
— A to co Wal pogadał?
— Wal cierpi od dawna... Dobek wskazał czoło...
— A papiery te jakieś?...
— Nie wiem o żadnych... dodał więzień; nie trzeba się bardzo starać... aż do ostatka zobaczymy jak pójdzie sprawa.
— A jejmość? co jejmość?
Stary Dobek namarszczył się.
— Za grzech mój kara przyjść musiała. Za dziecko moje Pan Bóg mnie dotknął sprawiedliwie, i cierpieć powinienem... bom zasłużył.
Gdzie ono teraz to biedactwo błąkające się może bez przytułku? dodał po cichu... i łza puściła mu się z pod powiek...
Żyd usłyszawszy szelest jakiś nagle za przeforsztowaniem zniknął.
Chrapanie pana Żółtuchowskiego przeciągało się tak skutecznie do dnia, iż Dobek zaczął dopiero usypiać, gdy woźny pana komissarza przebudził.
Zanosiło się na nadzwyczaj zawikłane scrutinium