Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 241.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże! zawołał: co ten tu człowiek nazbierał! co nazbierał! Otóż to sprawiedliwość! Jeden opływa, a drugi... drugi...
Kiwał głową, przechodząc tak zwolna od kufra do kufra. Zapomnieli się oboje gdzie są, strach odbiegł ich.
— Ale to summy neapolitańskie! mówił rotmistrz; można kupować dobra, pałace i żyć, żyć... popuściwszy pasa... To magnat... jak mi Pan Bóg miły!...
Dobkowa ognistemi też oczyma mierzyła kufry, i w myśli rachowała ile w nich było. Kilka razy Poręba popróbował wieka, ciekaw był koloru złotych czerwonemi zwanych, czy też w ciemnościach i wilgoci nie popleśniały: wszystkie były mocno pozamykane. Obeszli tak dokoła skarbczyk raz i drugi... gdy rotmistrz zobaczył drzwi skryte w murze, wiodące do dalszych lochów... Były wprawdzie wewnątrz na klucz zamknięte, ale i ten klucz zostawiony był w zamku... Żelazne dwa pręty, które je zabezpieczały, łatwo też z tej strony odjąć było można...
— Gdzie to one prowadzić mogą? rzekł Poręba. Może on tam ma jeszcze drugi i trzeci loszek taki przyjemny?... Wartoby zajrzeć — hę?
Pani Dobkowa ośmielona tą pierwszą próbą, nie sprzeciwiała się wcale, a rotmistrz wziął się do odryglowania... Wązkie przejście to wychodziło na loszek prowadzący do izby, w której dawniej mieszkał pokutnik... drzwi od niej nawet zamknięte nie były...
Niezmierna ciekawość brała dalej jejmość i jej towarzysza... Weszli do pustego podziemia, w którem jeszcze ślady niedawnego życia i zamieszkania były widoczne... Suknie wyszarzane wisiały na kołku... garnki wystygłe stały w kominie, stwardniałego chleba ka-