Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 236.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się też za to znudzona samotnością Sabina, której tęskno było samej jednej z Dobkiem, po wyjeździe rotmistrza. Wolałaby była inne towarzystwo, lecz na męzkiem zbywało zupełnie...
Już o Porębie mowy nawet nie było, i nie zdawało się, ażeby kiedy mógł się znowu na horyzoncie Borowiec pokazać, gdy jednego poranku zjawił się niespodzianie. Szczęściem, właśnie w chwili przyjazdu, jejmość była przed domem, i gdy wysiadł, pośpieszyła uwiadomić, że Parawęsowski i Siwiński go zdradzili, i że się tu już pokazać więcej nie może.
— Ale ja właśnie dla tego przybywam, zawołał mrugając oczyma: ażeby się z potwarzy tych infamisów oczyścić...
To byli złodzieje i łajdaki... ja ich nie znam... a czy mi wolno będzie zostać w Borowcach czy nie, idę do pana Salomona i muszę się z nim rozmówić, ażeby ta potwarz do mnie nie przylgnęła...
Śmiało tedy udał się do gospodarza, i tak przez pół godziny krzyczał, bił się w piersi, dowodził, tupał, odgrażał się, iż pan Dobek dał mu pokój i skończył rozmowę.
— A no, już dość, niech i tak będzie.
— Wyjechałem natychmiast — dodał, bo chciałem być pomocą w odzyskaniu panny Laury i do grosza się na tę pogoń wyekspensowałem. Jeździłem od karczmy do karczmy, po dworach, po wsiach, szukając śladu, i mam to przekonanie, a nawet poszlaki, iż się schroniła do klasztoru...
— Gdzie spytał Dobek.
— Otoż wtem sęk, że jeszcze nie wiem do którego...