Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeroki bez obawy, ufając w opiekę Opatrzności. Między obcymi źle mi być może, ale to będą obcy, do których miłości ja nie mam prawa. Nie lękaj się mnie; nie splamię imienia naszego, nie przestanę być godną imienia córki twojej... Napróżnobyście mnie szukać chcieli... nie wrócę, skryję się... potrafię osłonić od oczu... Nie byłam tobie potrzebna, ani ja, ani serce moje.... Może kiedyś — Bóg wie, wrócę do stóp twoich i do mojego drogiego kątka... pamiętaj o mnie, ja ściskam nogi twe i całuję... pobłogosław sierocie na drogę! pobłogosław... Niech ci Bóg da szczęście, tatku mój... moje serce nigdy się nie zmieni. Twoja Laura.“
Rzewnemi łzami stary oblał list... kazał przywołać żebraka i sam chciał rozpytać, kto i gdzie mu go oddał. Żebrak znany dobrze po kościołach sąsiednich, pijaczyna stary, włóczący się o kuli, chociaż mówiono, że nosił ją tylko dla obudzenia miłosierdzia u ludzi, przelękły spowiadał się z najmniejszych okoliczności, które wręczeniu karty towarzyszyły.
Trzy dni temu znajdował się on na odpuście o mil kilka odległego kościoła i już po rozejściu się ludzi odpoczywał w gospodzie, gdy nadjechał młody mężczyzna konno, dał mu jałmużnę i począł go rozpytywać zkąd i dokąd idzie. Kazał mu się potem zatrzymać, dowiedziawszy się, że będzie w okolicy Borowiec, napisał list i dał mu go płacąc za fatygę, byle kartę do rąk własnych Dobka oddał.
Rozpytywany żebrak opowiadał, że młody chłopak wyglądał smutnym, ale zdrowym i nie strwożonym, że wybierał się zaraz w dalszą drogę, i nim jeszcze on wyszedł z gospody, odjechał konno w dalszą podróż wielkim traktem, sam jeden. Niewiele zresztą dobyć