Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 232.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A mieli to nieszczęśliwe dziecko porywać i na wczorajszy wieczór naznaczony był termin... czemuś pani pewnie obcą nie była.
Buchnęła wielkim gniewem Dobkowa,
— Coś ty oszalał czy co, że takie rzeczy pleciesz?
— Przecież siedział uwięziony jeden z tych zbójów... a Siwiński, co z nim miał do tego należeć, był w usługach jejmości.
— Ale ja o bożym świecie nie wiem, ofuknęła Sabina, co ci się śni? Przecież rotmistrza wyłajawszy przepędziłam precz... a jeśli sobie jakie łajdactwo wymyślił... pewnie się z niego przedemną nie spowiadał! Za kogoż ty mnie masz? dodała... czy to się godzi kobietę, która ci młodość swą poświęciła, posądzać tak ohydnie?...
Tu się rozpłakała, siadła naprzeciw pana Dobka, i jęczała a szlochała ocierając oczy, dopóki starego w tych łzach gorących nie ugotowała na miękko... Pomiarkował wreszcie, że może do zbytku był ostry dla nieszczęśliwej niewiasty, a sam więcej winien niż ona...
Nastąpiło zbliżenie się małżonków, chociaż dawna czułość pana Dobka nie powróciła jeszcze... Jejmość tylko nie sprzeciwiając mu się i potakując w ubolewaniach, usiłowała z wolna mu wpoić to przekonanie, iż Laura ucieczką swą głównie przeciwko niemu, jego władzy ojcowskiej i sercu rodzicielskiemu zawiniła...
Stary jednak ilekroć wspomniał o niej i pomyślał o losach, jakie nieszczęśliwą na tym szerokim świecie spotkać mogły, drżał i płakał a rozpaczał.
Użyto też wszelkich środków, jakie się nastręczały, by zbiegłą odszukać. Gdzie się podziać i co z sobą uczynić mogła, nie znając świata, nie mając stosunków,