Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad smutną rzeczy konjunkturą. Przyjęła ich jejmość nie ubrana, zapłakana a gniewna...
— Otóż mi śliczne urodziny! zawołała sadzając pana pisarza i mostowniczego; ale ja przewidywałam zawsze, iż rozpieszczona jedynaczka źle skończy. Nie podobało się jejmościance, że nie sama tu królowała. Przecież jej ustępowałam z drogi... a wszyscy poświadczą, że żadnej krzywdy nie miała. Co się tyczy ojca, ten pieścił a zapieszczał. Otóż to ma skutki...
— Mnie się zdaje, dodał poważny pisarz! iż scrutinium ściślejsze okaże jako nie konno przecie i nie w męzkim habicie uszła... To być nie może...
— Ja się domyślam, że pewny kuzynek, młody chłopak, który tu był niedawno w odwiedzinach, nie jest temu obcy, cicho dodała gospodyni.
— A pan rotmistrz kędy się obraca? zapytał mostowniczy, który na niego ex re przekąski rachował.
— Wyjechał, myślę, że w pogoń! rzekła jejmość.
— Tośmy tedy wpadli nie w porę, istotnie jak Piłat w Credo, westchnął Radwan.
— Radzibyśmy choć słowem pociechy służyć, ale...
— Ale w gębie zasycha i w żołądku wierci! sam do siebie wzdychając także rzekł Buczyński, a jejmość ani myśli o podtrzymaniu naszych sił zwątlonych... Prawda, żeśmy trafili ślicznie.
Nie tak jednak nieopatrzna była gospodyni jak sądził Buczyński, po chwili bowiem wysłała Rózię, ażeby coś podano gościom, którzy dobry kawał drogi zrobiwszy, po poleskiej trzęsawicy, mogli rekonfortacji potrzebować. Stało się, iż Rózia obiegła dom, kredens, kuchnię, apteczkę i wszystko znalazła pozamykane, a wszelkie ucho ogłuchłe na głos swój. Nikt nie