Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



X.


Była godzina siódma rano... i rosa jeszcze nie oschła, perliła się na liściach i trawie, gdy na pół rozebrana i bez jednego trzewika na nodze, z włosami rozpuszczonemi, które straszliwą zdradzały w pośrodku głowy łysinę, pani Lassy wbiegła do pokoju Dobkowej zaledwie przebudzonej i jeszcze w łóżku leżącej, i padła rozkrzyżowana na podłodze krzycząc:
— Nie ma jej! Uciekła! znikła!
— Kogo? zrywając się podchwyciła Dobkowa...
— Laury!
— Cicho! milcz! krzyknęła natychmiast Sabina, w najmocniejszem przekonaniu, iż rotmistrzowi z jego akolitami udało się porwać dziewczynę.
— Cicho, milcz, nie wrzeszcz... idź do łóżka i nie mieszaj się do niczego...
— Ale cały dwór już wie! Wszyscy na nogach, sądny dzień!.. Nieszczęście.
Dobkowa co najprędzej odziewać się zaczęła dosyć niespokojna, lecz zawsze pewna tego, iż zniknięcie musiało być sprawą rotmistrza...
— Ojciec wie?