Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siwiński rachując na to, że cierpliwością ich zmoże, pozostał w przeznaczonej mu ciupie. Nadeszła noc... zamknął się i położył. Lecz ze snem było trudno... Jak tylko się na zamku uciszyło... w lochach, niewiadomo czy kuny, czy szczury, czy duchy rozpoczęły harce, stukanie i szabas, który nie ucichał na chwilę; kilka razy palnęło coś w okno... Siwiński zrywał się, pocił, i ledwie żyw rana doczekał... Drugiej nocy wiatr czy nie wiatr wyrwał mu drzwi, tak, że o brzasku dopiero zasnął i rozchorował się. Wstydził się skarżyć, a na trzecią noc poszedł do miasteczka... Tu, potajemnie naradzili się z rotmistrzem, który był oburzony wielce. Doniosło się to do jejmości, poszły skargi do Dobka; powiedział, że nie umie na to radzić. Następnych dni równie jak pierwszego, nikt do przybysza gadać nie chciał. Błądził z nudy po miasteczku...
Spróbowawszy umieścić Siwińskiego, Parawęsowskiego już nawet do dworu nie prowadzono i osadzono w miasteczku u Żyda.
Tymczasem pani Lassy, zepewne za wiedzą macochy, namawiała na przechadzki, w których się towarzyszyć ofiarowała... Laura dawniej bardzo lubiąca je, teraz odmawiała... Chodziła tylko z rana do Muni, najczęściej w towarzystwie Eljasza, i rozpamiętywała dni, gdy razem z Honorym ją karmili.
Lassy siadywała po całych dniach usiłując rozbawić elewkę, nakłonić ją do muzyki, odciągnąć od Biblji, zwyczajem owoczesnym uważała za książkę — niebardzo przyzwoitą. Wszystko to było próżne, im ona była trzpiotowatszą i weselszą, tem Lorka stawała się bardziej milczącą... a w nocy... przez dziurkę od klucza,