Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tegoż wieczoru pani Lassy, która miała już czas i ze służącemi się rozmówić i rozpatrzyć, i coś wyrozumieć, przyszła w dezabilku dać dobranoc swej uczennicy... dygnęła jej, i zbliżywszy się z uśmiechem, który podobny był do najstraszniejszego grymasu, odezwała się cicho:
— Niech się panna Laura, nic mną nie frasuje... słowo daję, nie będę w niczem na zawadzie... słowo daję. Co mnie tam mieszać się w jakieś spory i kłaść palce między drzwi. Byle mnie ciepło było... a wygodnie... niech panienka wierzy, ja wody nie zamącę! Niech panna Laura będzie na mnie łaskawą... proszę bardzo. Ja się nawet mogę czasem przydać na co.
Laura nie życzyła sobie brać jej za powiernicę swego położenia i utrapień; udała więc, że nie zrozumiała, a wzięła to za prosty wyraz życzliwości. Zapewniła ją ze swej strony, że się będzie starała, aby jej było dobrze. Pani Lassy uścisnęła ją.
— Trochę dawniej śpiewałam, rzekła; mówiono nawet – hetman sam znajdował, że głos miałam rzadki. Hetman był bardzo muzykalny... teraz po bolu gardła jakoś straciłam głos, ale grywam... czasem mogę w czem pomódz... Mam z sobą sonaty Haydna i Mozarta...
Rozstały się więc nadspodziewanie w najlepszem usposobieniu. Wprawdzie pani Lassy, nie chcąc nikomu uchybić, poszła jeszcze wieczorną gawędką obdarzyć panią Dobkową i tam się jej z odebranych wrażeń wyspowiadać, lecz na Laurę nie powiedziała nic, prócz że dziewczę bardzo dumne...
Tak przeszedł ten pierwszy dzień, który groził daleko straszniejszym wypadkiem, gdyby na miejscu szcze-