Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lub jutro rano z jejmością tu nadąży... Co nam tam za nowe nasłanie przyjdzie! dodał wzdychając.., Jejmościn dwór się powiększa, nasz uszczupla... Darmo... ona tu będzie wkrótce panią.
— A czyż to my koniecznie tu siedzieć mamy? odezwała się cicho Laura; czy to świata tyle co w oknie?
Eliasz z przestrachem spojrzał na nią.
— Toć nasz dom! rzekł; gdzież się podziać, co począć? Trzeba znosić karanie Boże... i zdać się na wolę Tego, który zsyła próby i kary, ale w którego łonie i miłosierdzie bez granic...
Stary Eliasz, jak Laura, jak oni wszyscy, czytywał Biblję często i był po swojemu pobożny, choć do kościoła chodził tylko w dni uroczyste.
— Dopóki Bóg chce, byśmy wytrzymali, i sił nam też dostarczy! zakończyła Laura... Każ dobry Eliaszu oczyścić pokój mojej zacnej Henau, ona go pewnie zajmie... nie będę więc już mogła ani tchnąć, ani stąpić, ani westchnąć, ani zapłakać nie będąc szpiegowaną! Każdy mój krok jej doniosą...
— Moja droga panieneczko, szepnął stary, całując rąbek jej płaszczyka: tylko wy się nie smućcie... nie straszcie... wszyscy my z wami... cierpimy razem. Znosiliście anielsko dopust boży; dotrwajcie tak do końca.
Laura pocałowała go w ramię...
— Tak, do końca powtórzyła... jakiś przecie koniec kiedyś być musi...
Tego wieczoru nie przybyła pani Dobkowa, a Salomon korzystając ze swobody, spędził go po dawnemu u córki, tak wesół i szczęśliwy jak dawno nie bywał.