Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stasz z tego dla Laury, to powiem, że jej kochać nie umiesz. Właśnie pora dać jej kogo rozsądnego a z charakterem, coby jejmościankę trochę lepiej poprowadził niż dotąd...
— Kiedy ona sobie nie życzy nikogo!
— A to racja! właśnie najdowodniej to o jej uporze przekonywa; żeby się nie ugiąć, żeby nikogo nie słuchać. Acan jej śliczną przyszłość gotujesz... Czy chce czy nie chce, jej trzeba dać osobę stateczną...
— Ale kogóż?
— Spuść się na mnie, to do mnie należy, ja już mam napatrzoną, utalentowaną, mówiącą wszystkiemi językami, już nie młodą... za którą ręczę.
— Łagodna? spytał niespokojny Dobek.
— Łagodna ona jest, ale sobie znów po nosie jeździć nie da... Wiek stateczny i doświadczenia wiele. To moja przyjaciółka, a nawet nauczycielka, ja do niej już pisałam...
— Jakto? nie mówiąc zemną? zawołał mąż.
— Otóż wielki grzech! Jak ci się nie podoba, to... zobaczemy. Ja się przecie na tem lepiej znam niż ty... Jużto mnie zostawcie, bardzo proszę mi się do tego nie mieszać...
— Gdzież ta panna jest?
— Nie panna — ale wdowa! osoba stateczna, kończyła Dobkowa... jest dotąd w Warszawie, gdzie podobno daje lekcje muzyki, ale mi ją wyszukają... i przyjedzie. Napisałam jej marszrutę aż do najbliższego miasta... a tam się po nią konie poszlą.
Wszystko to było już tak bez wiadomości pana Dobka urządzone, iż za późno się było sprzeciwiać. Zgryzł się jednak nieborak, a że nie chciał, aby go córka po-