Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowy oczyma... ruszyła ramionami i poszła nie odpowiedziawszy słowa. Odprawiony w ten sposób, jakoś nie wiedział co dalej ma robić, i pozostał. Tegoż samego wieczoru wyspowiadał się przed Sabiną i odebrał radę i rozkaz, żeby dalej grał rolę zakochanego obrońcy, nawet przeciw samej pani, żeby przestał bywać u niej, słowem, by stanął po stronie Laury i całego dworu...
— Nie wiem cobym dała, rzekła Sabina, żeby mnie kto raz od niej uwolnił!
— Byłby na to jeszcze jeden sposób... bąknął zamyślony Poręba, ale trochę ryzykowny...
— A! z kim innym zręczniejszym — wtrąciła Dobkowa – byłoby tysiąc sposobów, ale ty jesteś ociężały i niezręczny...
— Hę? ja? rozśmiał się rotmistrz: ot to dobre ja ociężały!
— Jakiż sposób? spytała.
Poręba zbliżył się do ucha...
— A no, bardzo prosty... Ona lata i chodzi sama albo z tą ciocią, gdzie się jej podoba... dwóch ludzi, cztery dobre konie... porwać ją i uwieść, to się sama potem prosić będzie do ślubu.
— Hę? rozśmiał się Poręba, a co? ociężały jestem? ociężały!
— Bardzo dobry sposób, tylko mi się coś zdaje nie dla ciebie, bo ty tego nie dokażesz...
— A gdyby? spytał rotmistrz...
— Cóż ty się mnie pytać potrzebujesz? odparła Dobkowa; jam o tem wiedzieć nie powinna, ja o tem wiedzieć nie chcę, lecz gdyby się co podobnego zdarzyło... hm! toć wiesz, żebym się nie gniewała.