Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w spojrzeniu, rozgniewaną Dobkową więcej jeszcze rozdraźniło.
— Mościa panno, zawołała stając przed nią: nie przystoi, abyś mi najlepsze izby w domu zajmowała i rozlegała się w nich, gdy ja w ciemnym kącie cisnąć się muszę. Dość już tego... od dziś zajmuję to mieszkanie, a waćpanna wynosisz się, gdzie się jej podoba... to mi wszystko jedno...
Laura potrafiła się powstrzymać od wszelkiej oznaki niecierpliwości... zwróciła się powoli ku stojącemu za macochą ojcu, i zdawała się jego pytać wejrzeniem o potwierdzenie rozkazu. Dobek stał niemy.
— Czy waćpanna nie słyszysz? powtórzyła z największą furją Dobkowa.
— Owszem, słyszę — cicho, łagodnie i spokojnie odezwała się Laura; lecz czekam rozkazu mojego ojca...
— Mój waćpannie nie starczy?
Na to pytanie odpowiedzi nie było...
— Moja droga Lorko, rzekł w końcu Dobek naglony groźnym wzrokiem żony: moja Lorko, dla świętej spokojności, uczyń to, proszę... ja ci..
Dobkowa nie dała dokończyć tupiąc nogą. Laura popatrzała długo na biednego ojca, wstała z krzesła, podeszła ku niemu, ucałowała go, i zabrawszy Biblję... odpowiedziała łagodnie, uśmiechając się:
— Mój drogi ojcze.. najchętniej, uczynię co ci tylko miłem być może... Uspokój się...
I nie spojrzawszy nawet na coraz bardziej rozłoszczoną macochę, która na krzesło padła cała trzęsąc się od bezsilnego gniewu... Laura powoli wyszła...
Dobkowa została wprawdzie panią placu bitwy, ale