Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciu krokach próby zwątpiła, ażeby w ślad pójść mogła... było to nad jej siły.
— Proszęż cię, bracie — zawołała Lorka wskazując mu oddalone bory i smugi okryte śniegiem... nie jestże u nas w tej pustyni tak pięknie, że tu i żyć i nie tęsknić można do reszty świata? Tu człowiek czuje się panem... nie ocierając o nikogo, coby mu szeroką piersią tchnąć przeszkadzał... Pustynia – lecz... jakby tu szczęśliwym być można!..
— Szczęśliwym! śmiejąc się smutnie, rzekł Honory: mnie się zdaje, można być wszędzie, gdy się jest z tymi, których się kocha...
— To prawda, mój bracie... ale gdy ludzie jak muchy i osy brzęczą, latają i przeszkadzają, nawet tego szczęścia napić się, uczuć nie można... Gdy tam powrócisz do Konopnicy... przypomnij sobie piękny ten poranek i nas... i smutne Borowce... i mnie!.. Pamiętaj!
— Gdybym chciał i powinien, nie potrafię zapomnieć Borowiec, rzekł wzruszony Honory... a gdybym o Borowcach zapomniał... będę o tobie pamiętał.
— Pewnie? spytała Laura poważnie.
— Czyż o to pytać potrzeba i odpowiadać, i – przysięgać?..
— Boby to bardzo smutnem było, dokończyła Laura, gdybyś... przyniosłszy nam, mnie trochę pociechy... rzuciwszy ją jak jałmużnę... o żebrakach zapomniał...
— Zbyt żywo się wraziło w pamięć to... co tu spotkałem... nieśmiało odpowiedział Honory. Wy o to mieć nie możecie obawy, bym ja zapomniał o was... ale ja?
Laura popatrzała z uśmiechem.