Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niejszem się wydawać, niżeli dla niej było... Uścisnęła ciocię dla uspokojenia...
— Niechże ciocia znowu nie lęka się o mnie, bo ja się nie wydam nigdy z tem, że go tak kocham! Musi sobie sam to odgadnąć, bo mu tego pewno nie powiem nigdy. O! już o to proszę bardzo być spokojną... Nam przecie jako bratu i siostrze... choć to takie dalekie, dalekie pokrewieństwo, że namby nawet ślub dać mogli... ale, co ja plotę! — jako bratu i siostrze bardzo serdecznie kochać się wolno...
— Moja Lorko... już dosyć tego!
— Więc dosyć, ale przysięgam cioci, że ja go do śmierci kochać będę...
Na te słowa szelest się stał u progu i wszedł właśnie Honorek, który nieszczęściem nie słyszał, a skutkiem rachunków z własnem sumieniem smutny był i niespokojny. Laura zobaczywszy go zarumieniła się nieco, lecz wesoło ku niemu podeszła. Ciocia zmieszana musiała trochę się usunąć na stronę, by nie dać poznać tego po sobie. Chmurka na czole gościa nie uszła żywego wzroku Laury... która spytała się cicho, głosem pełnym uczucia:
— Co ci to jest?
Zwali się już siostrą i bratem...
— A! nic, a nic... trochę mi tylko ojciec stary śni się i przypomina (nic już nie wspomniał o narzeczonej); trzebaby powracać do niego...
— Jakto? już? już wracać? to ci tak źle u nas?
— Dobrze mi, aż nadto dobrze... ale...
— Wszak wrócisz tam na zawsze, a dla nas tylko tych kilka chwil odkradzionych z życia twojego zostało. Wrócisz tam do ojca, do narzeczonej... a ja zostanę