Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, droga Lorko! pleciesz jak dziecko... na cóż ma cierpieć?
— Alboż to cierpienie? podchwyciło dziewczę... Ręczę cioci, że ja o nim do zgonu myśleć i kochać go będę; czemuż on nie ma mi się wypłacić wzajemnością!
Ciocia Henau, osoba nader surowych zasad, usłyszawszy to, ręce załamała, oczy spuściła, struchlała.
— Cicho! Lorko! jakże ty możesz mówić coś podobnego!
— A dla czegóż miałabym się z tem przed ciocią taić?.. Samo tak jakoś przyszło! Pan Bóg dał! On o niczem nie myślał, mnie w głowie kochać nie postało, cóż my temu winni, że... mimowolnie przywiązaliśmy się do siebie?...
Ale, co ja plotę? przerwała Laura... on, pewno nie, — a ja, niezawodnie na całe moje życie!
— Na Boga! Lorko, cicho!..
— Sama ciocia wywołała...
— Proszęż cię, kiedy się już przyznajesz do tego, starajże się zapobiedz...
— Czemu zapobiedz? na co zapobiegać? ofuknęła się Lorka... Niechże mnie ciocia posłucha! Ja mu się przecie żenić z Zośką Bułhakówną nie bronię... niech się żeni, byle mnie kochał... a ja za mąż iść nie myślę i będę go sobie jednego kochała! alboż to grzech? moja ciociu? czyż to grzech być może?
Ciocia ze spuszczonemi ciągle oczyma stała drżąca, jakby się już tylko modliła do Boga o odwrócenie grożącego nieszczęścia. Lorka z tego przerażenia dopiero zaczęła wnosić, że to uczucie, do którego się przyznawała tak naiwnie, w oczach obcych ludzi mogło groź-