Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekajże i bądź cierpliwy! nie razem Kraków zbudowany, odparła przystępując do czesania Sabina: niech no gość pojedzie... wezmę się do nich inaczej. I ja też zapowiedziałam, że tu w ciemnej dziurze stać nie myślę... Panna Laura dla siebie zajmuje najlepsze pokoje, najpiękniejsze przywłaszcza sprzęty, a ja, niby pani, będę się wędziła w tym kącie? to nie może być.
— Słusznie mówisz... rzekł rotmistrz; toż samo zemną. Po co ja będę jechał do domu? Zima ostra i sanna kopna, posiedzę tu, przecie was nie objem... A no, w zimnej izbie o jednem oknie i to z kratami, mieszkać nie myślę... a uczyńże też ład, żebym ja za lada butelczynę nie potrzebował się kłaniać i prosić, powinienem mieć swój zapasik...
— Wszystko przyjdzie z czasem, dodała pani Dobkowa...
— A co się tycze naszego projektu względem Lorki, rzekł Poręba: także zawczasu należy przedsięwziąć środki... Panna ma muchy w nosie...
— Wybijemy jej z głowy fanaberje — odpowiedziała Sabina; tylko nie trzeba zbytnio na mego starego zewsząd razem nacierać, ażeby nazbyt nie piszczał...
— Tak, ale jejmość i to pamiętaj, że kto od razu nie robi, ten nigdy potem nie potrafi...
— Ależ gość!
— Dać mu do zrozumienia wprędce, żeby sobie jechał. Mamy Dobków dosyć... nie trzeba nam więcej! rozśmiał się rotmistrz.
Panna Rózia, która w tej chwili obficie rozrzucone włosy pani Dobkowej poczynała układać, zwróciła się śmiejąc ku rotmistrzowi.
— A zwłaszcza, szepnęła z ioronicznym śmieszkiem,