Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dróży, i dobra znajomość nawiązywała się coraz poufałej. Przybyła do nich panna Henau wmieszała się także do rozmowy i nadała jej więcej życia jeszcze. Zapomnieć mogli na chwilę o tem co się w domu działo...
Młoda pani, jakkolwiek śpieszno jej było się rządzić, wstrzymywała się nieco w zapędach swych, w obawie obcego, i odkładała resztę na ten czas gdy odjedzie. Rotmistrz przebudzony późno, ubrał się i nierad z noclegu, poszedł rozmówić się z Dobkiem, który wzięty w rekwizycję od rana, nawet z córką i gościem przywitać się nie miał czasu... Wszystko w ogóle nowej gosposi wydawało się tu niedobrem, a najgorsi słudzy, ociągający się ze spełnianiem jej rozkazów. Mruczała już, że wszystką tę chałastrę z niedołęgów złożoną, porozpędzać musi. Pan Salomon ledwie nierychło z góry urlop dostał parogodzinny na dół dla zajęcia się swojemi interesami. Piękna pani, która koniecznie bardzo być piękną chciała, siadła się nareszcie ubierać z pomocą bladej Rózi, jednej służącej i dzieweczki, którą przywieziono ze Smołochowa, rozpuściła obfite włosy, aby je fryzowano, gdy rotmistrz, gwałtem się prawie wcisnął. Nie chciano go puszczać, lecz nie posłuchał.
— Co znowu za ceregiele? zawołał; zawsze przecie miałem prawo na ten pudermantel patrzeć a dziś nie?
To mówiąc, siadł na kanapce stękając.
— Słuchajno, Sabka! zawołał: wszystko to co się stało, dobrze, ale myśleć o tem trzeba, żebym ja miał porządne pomieszczenie, konie moje dobrą stajnię i obrok... i żeby tu ład zaprowadzić... Taż to Sodoma i Gomora! nikt nie słucha, nikt nie troska się... nikt nie służy...