Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co to teraz czeka naszego anioła mój ty miły Boże! A pan ją tak kochał... jedno oko w głowie... wszystko popsuła ta... baba...
Reszty się pan i sam domyślisz, dokończył Eliasz.
Nie było się już tak dalece czego domyślać... Honory wstał ubrał się i czekał rychło mu gdzie wyjść będzie wolno... A no, tego dnia już młoda jejmość objęła była gospodarstwo, a chcąc zaraz pokazać co umie, wszystko przewróciła do góry nogami. Krętanina, bieganie, zamęt był w całym dworze, na który z trwogą poglądał małżonek, a ile razy się z refleksją jaką odezwał, odpowiadano mu: Dajno asindziej pokój, ja sobie rady dam.
Prawdziwy sądny dzień nastał... ludzie głowy potracili... Jejmość się gniewała już i fukała, sam Dobek biegał, żeby ład jakiś wprowadzić... Rotmistrz jeszcze spał... nikogo widać nie było, ranek zimowy bardzo piękny się trafił, myślał Honory, że nie zgrzeszy gdy się po ruinach zamkowych obejrzy i trochę przejdzie około dworu. Narzuciwszy więc krótki kożuszek czarny z węgierska skrojony na plecy, czapkę z piórkiem wetknąwszy na głowę, poszedł naprzód konie swoje zobaczyć. Stajnie w Borowcach były nieopodal od bramy, przyparte do samego wału, a że gości nie miewano, więc też gościnnych osobnych nie było... Budynek był jak się mało podobnych naówczas widzieć trafiało, ze starych murów przerobiony, bardzo wygodny... bo Lorka lubiła konie... a co kochane dziecko mieć chciało, spełniano ochotnie. Ona tych swoich faworytów umieścić pragnęła po pańsku... i stało się po jej woli. Szczególniej siwa klaczka, którą ojciec był sprowadził z Radziwiłłowskiego stada, nazwana Munią w łaskach była u