Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak malowany! odparła Henau, śliczny i miły mi się wydał...
— A jak my się tam jemu wydali westchnęło dziewczę... mój Boże... i nie mógł przybyć ani wczora, ani jutro, tylko właśnie w tym dniu i o tej godzinie, gdy się nieszczęście nasze dokonało... jak gdyby Dobek po Dobkach przyjechał brać spadek wymarłych...
Bo my... jeśliśmy nie wymarli, tośmy na drodze do grobu... Ojciec, ach! biedny ojciec z tym upiorem... Ten upior moją matką... Ten jej dwór czychający na wyssanie z nas życia, spokoju, mienia...
Padła Laura na krzesło...
— Dobek... więc są jeszcze inni Dobkowie? i w porę zaprawdę zjawiają się nam po kilkuset latach... może to przyszły obrońca...