Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rotmistrz kręcił wąsa i gryzł zły, bo mu się z razu zdawało, że to uknuta podstępna intryga, aby wesele przeciągnąć, odłożyć, szablą tego jegomości się podeprzeć — i zerwać. Też same myśli przychodziły pani Noskowej. Na złodzieju czapka gore.
Pan Salomon z widoczną radością prezentował go jejmości.
— Honory Dobek... krewny mój...
Kłaniał się i oglądał chłopak nic nie zmieszany...
— Ale to nie przeszkadza, byśmy do ślubu przystąpili, mruknął rotmistrz.
W istocie kanonik stał w gotowości z agendą w ręku... Państwo młodzi zbliżyli się. Honory cofnął się nieco oparłszy na szabelce... patrzał, przyglądał się, i — zaprawdę, ślub tego wylękłego krewniaka niezbyt młodego z piękną i młodą kobieciną, musiał mu się wydać nieco dziwnym...
Rotmistrz także ze swym strojem suto szamerowanym, z twarzą noszącą ślady mnogich zapasów ze dzbankami i flaszami, blada jejmościanka, która nie mając co robić, całe życie się do wszystkich i sama do siebie uśmiechała, sztywna i wyprostowana ciocia Henau... całe towarzystwo równie osobliwszem wydać mu się mogło jak dom, sala i wszystko co tu spotykał.
Laury nie było, ona w czarnej sukni w najdalszym pokoju, zamknięta nad Biblją siedziała i płakała. Ślub odbył się tak szybko jak tylko było można, bo ksiądz kanonik obawiał się także, aby coś znowu nieprzeszkodziło... Gdy młodzi odebrali błogosławieństwo, oblicze pani Dobkowej z razu blade i pełne niepokoju... zaczęło przybierać wyraz nowy, rozjaśniło się, wypogodziło,