Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój dobry stary, zawołała Lorka: bierz z tego kufra ile podźwigniesz i nieś do mnie; ojciec mi dał jałmużnę, o którą prosiłam; to dla mnie...
To mówiąc padła mu do nóg, całując je, i ściskała starego, i siwą jego głowę tuliła do serca, a rozstać się z nim nie mogła.
Już Eljasz cały przyszły skarb Lory przeniósł do niej na górę, wyczerpawszy co tylko było, jeszcze dziewczę żegnało się z ojcem, gdy u bramy zadzwoniły sanki. Dobek ciekawie wyjrzał i z nadzwyczajnem podziwieniem poznał przebywającego niespodziewanego wcale rotmistrza Porębę, który miał być na drodze do Warszawy. Lorka natychmiast uciekła, szepnąwszy tylko na ucho ojcu!
— Ja na ślubie nie będę.
Ledwie się drzwi za nią zamknęły, gdy rotmistrz ukazał się na progu.
— Kochanego pana Salomona! zawołał; a prawda że dziwisz się! Lecz jakże miałem postąpić? W drodze dowiaduję się, że dziś ślub, i miałżem nie być przy tym szczęśliwym obrzędzie? i nie złożyć nowożeńcom życzeń moich?... Widzisz kochany panie Salomonie, ja słowa dotrzymałem, nie mieszałem się do niczego! Wyjechałem nawet... Tymczasem, co się dzieje... Byłem już na pół drogi, patrzę, aż ja mojej drogiej szabelki, bez której jak bez duszy żyć nie mogę, zapomniałem! Zawracaj! Dokąd? Do Smołochowa, a choćby i na koniec świata. Waćpan nie znasz mojej kochanki? Zowie się Miranda, tnie stal jak wiory! Powiadam ci! jak wiory. Więc zawracaj... W Smołochowie mi mówią: Ślub jejmości w niedzielę. Co gadacie? Istotnie. A już-