Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzebuje spoczynku, potem wyjdzie, teraz wchodzić nie można! nie można!
Wdowa odsunęła się nieco, ale gniewna. Laura korzystając z tej chwili i pobłażania Eljasza, minęła ją i sługę i wbiegła do ojca, który dyszał ze spuszczoną głową w krzesełku.
Eljasz wstrzymał panią Noskową nieśmiejącą się z nim ucierać, a coraz tym niespodzianym wypadkiem więcej przerażoną.
Salomon nie słyszał nawet wnijścia dziecka, i ujrzał je dopiero, gdy u jego kolan uklękło.
— Ojcze... co ci to jest?
Podniósł głowę.
— Nic... nic... trochę zmęczenia... osłabienie, ale to przejdzie...
— Myśmy wszyscy byli przelękli...
— O! czegóż? był Eljasz zemną... Nic mi nie jest... Która godzina?
Zdziwiony był niezmiernie, gdy Laura powiedziała mu, że ósma miała wkrótce uderzyć... Podniósł się niespokojny, nie chcąc dać poznać po sobie zbytku znużenia ani choroby, lecz bezsilny upadł na krzesło...
Po chwilce jednak zażądał sługi i zapowiedział, że przyjdzie na wieczerzę, a korzystając z usposobienia Laury, pocałował ją w czoło.
— Wyjdź, rzekł: przezwycięż się, nie draźnij kobiety, która złą nie jest, a stać się nią może dla ciebie, ja cię proszę.
Nic nie odpowiadając wyszła Lorka, a w progu głośno odezwała się do ciotki, że miały ojca czekać na górze, i że wkrótce nadejdzie na wieczerzę...