Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A kiedyżbyście państwo chcieli ten ślub wziąć?... zapytał ksiądz Żagiel.
— Kiedy? mój ojcze, śmiejąc się dodała wdowa... żeby się tą niepewnością sytuacji pan Dobek nie męczył, mnie się zdaje co najrychlej, to najlepiej... Po co tu zapowiedzi? a gdyby kto z nas zachorował i zażądał ślubu, toćbyście musieli dać... Cóż my to dziś mamy?
— Piątek? rzekł kanonik.
— Więc w niedzielę? odezwała się pani Noskowa... W niedzielę! Tak, mój księżuniu... zapowiedzi sobie później wyjdą.
Ksiądz się uśmiechnął tylko.
— Wiesz asindziej co? dodała Noskowa: na kościele dach popsuty, pan Dobek mi mówił, że gdybyście mu ślub przyśpieszyli... gotówby pokryć swym kosztem. Toż dla dobra kościoła rozgrzeszyć się możecie. W tym kącie zapadłym... kto tam o zapowiedziach ma wiedzieć!
— Wszelako! rzekł ksiądz Żagiel...
— Ale dach na kościele! wołała wdowa: dach na kościele... pan Dobek da gonty, gwoździe i robotnika... grosza was kosztować nie będzie.
— Chcecie mnie państwo przekupić! począł ksiądz Żagiel uśmiechając się: to źle. Prawda, że dach Panu Bogu dacie nie mnie... Nie dla dachu też, ale dla tego, bym dowiódł państwu mej życzliwości, choć się może na cenzury narażę... dam państwu ślub w niedzielę. Są wypadki, w których kościół od surowości przepisów odstępuje, szczególniej dla osób znanych a ku sprawie jego gorliwych.
Wdowa podbiegła aż pocałować księdza w rękę. Dobek, który dając jej mówić za siebie, nie odzywał