Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drażnić więcej jeszcze, i nie słuchając dłużej, wybiegła do drugiego pokoju, drzwi zatrzaskując za sobą. Dobek został jak winowajca upokorzony i nieszczęśliwy; jemu także łzy się kręciły w oczach, a wdowa sucho się śmiała...
Oczy jej korzystały z czasu i rozpatrywały się w miłym pokoju Laury.
— Jak to tu u niej ślicznie! zawołała; co to za gniazdeczko jej usłałeś!... A no, spodziewam się, że mnie też gorzej nie będzie... ani mniej ładnie.
Zaczęła się przechadzać z kolei, chwytając i rzucając co napadła, zaglądając po kątkach, rozpatrując się w nieznanych sprzętach i kosztownych gracikach... Na jej twarzy najmniejszego nie znać było wzruszenia; czuła się już panią tego domu samowładną; gospodarz nie śmiał jej nic powiedzieć...
Laura wybiegłszy zapłakana, rzuciła się wprost do sypialni cioci Henau i padła szlochając na jej ramiona.. za łzami nic nie mogąc wymówić. Panna Fryderyka, która o niczem nie wiedziała, przestraszyła się tak prawie jak ona, gdyż nieszczęście jakieś było widoczne, a domyślić się nie umiała, czem w istocie groziło. Lorka często rozpłakiwała się dla najmniejszej rzeczy, ale tym razem płacz jej i jęk był przerażający. Napróżno panna Henau pytała, Laura leżąc na ramieniu, ściskając ją, słowa wyrzec nie mogła, powtarzała tylko jedno:
— Ona! ona!
Ukoiła się wreszcie i podniosła z namarszczonemi groźnie brwiami.
— Nie wiecie nic, odezwała się na drzwi swego mieszkania wskazując: tam, tam jest ta kobieta, z któ-