Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! jak to tu u panienki ładnie! co to tu różnych drogocennych zabawek!
Dostrzegłszy ojca, który sunął się za panią Noskową, Lorka to na niego z zapytaniem, z wymówką, to na natrętnego gościa poczęła z dumą się oglądać... Nareszcie wstała...
Wdowa oczyma już krzesła sobie szukała.
— Dziwisz się, moja panienko, zapewne, rzekła spokojnie, że ja tu tak poufale wchodzę... Niechże to asindzce ojciec wytłómaczy... jeśli do tej pory nie mówił jej o tem...
Lorka oglądała się coraz bardziej strwożona.
— Nie mówił? zapytała; widzę, że nie śmiał, wstydził się nieboraczek... ha! ha! Pan Salomon Dobek ma się zemną żenić, moja panienko, jestem jego narzeczoną.
Dygnęła nizko, śmiejąc się.
— No tak, tak, nie ma co z tego czynić tajemnicy, bo czy to się jejmościance podoba czy nie, a trudno żeby się podobało... to się stać musi. Mam jegomości słowo... tego się nie zaprze.
Dygnęła jeszcze raz i wziąwszy krzesło zabierała się usiąść. Dobek milczał... Na twarzy córki to trupia występowała bladość, to rumieńce płomieniste, brwi się zmarszczyły, wargi zadrgały...
Spojrzała na strwożonego ojca i nie mogła wątpić, że to co ta kobieta mówiła, było prawdą... Długo zdumiona, oburzona, przelękła słowa znaleźć nie mogła; lecz energiczna jej natura zwolna zaczynała odzyskiwać władzę nad sobą... Drżała jeszcze cała, a myśl oswoiła się z tem nieszczęściem, którego miała jakby sen i przeczucie. Od pierwszego niemal słowa, wyzy-