Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na to zapytanie stary struchlał i tak się zmieszał, że odpowiedzi wyjęknąć nie mógł.
— Jak się na sługę dzwoni? spytała...
Dobek nie umiał nic odrzec. Noskowa spojrzała nań pogardliwie, poszła śmiało do progu, otwarła drzwi, wyjrzała. Eliasz stał na szczęście o parę kroków, ale jak z krzyża zdjęty.
— Słuchaj-no, ty, stary! zawołała, chodź-no tu, proszę!
Powlókł się mrucząc biedny.
— Macie pokoje dla gości? opalane? zapytała...
— Ja bez jegomości samego i jego rozkazu nic nie wiem, mruknął posępnie Eliasz.
Wdwa popatrzała na niego; ruszyła pogardliwie głową.
— Chodź aspan tu, rzekła.
Poprowadziła go przed Dobka...
— Pytam się czy jest pokój gościnny i czy opalany? Odpowiadajcież we dwóch, kiedy pojedyńczo gadać nie umiecie.
Dobek i Eliasz popatrzali się smutnie na siebie, a z oczu ostatniego znać było, jakby się w nim z gniewu zagotowało.
— Pokój gościnny, pokój gościnny! mruknął Salomon, ale u nas goście nie bywali nigdy... gdzież pokój gościnny?
— Nie ma! no, to niech się kto z domowych wyniesie, a przecież ja tu przenocować gdzie znajdę...
Ręką odprawiła służącego.
— Proszę żeby mi było ciepło!
Na zegar spojrzawszy, zobaczyła jejmość dochodzącą godzinę trzecią z południa.