Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajże, Dobku, ty niepoczciwy, dopóki ty mnie tak wodzić i zwodzić będziesz? Rotmistrza namówiłeś pono, żeby precz jechał... a ja tam na pustyni mam siedzieć i czekać, aż jegomość się naostatek zdecyduje i raczy mnie uszczęśliwić...
Wielce zmieszany gospodarz kręcił się, to włosy trąc, to ręce, to nogami szastając... wdowa patrzała nań z góry...
— Kochanie moje... królowo... odezwał się ręce składając, a no, posłuchaj i miej trochę cierpliwości... O cóż idzie?
Ż ebyś mnie nie zwodził, odparła Noskowa. To bałamuctwo jest! Córki się boisz! ludzkiego gadania się boisz, licho tam wie czego się boisz jeszcze, a nie lękasz się mnie...
Dobra ja jestem, mówiła chodząc po pokoju i w zwierciedle poprawiając włosy, ale wreszcie nie tak głupia jak się asindziejowi zdaje... Było na wszystko czasu dosyć... Cóż się tam tej dziewczynie stanie? Nie zjem ci jej przecie... domu do góry nogami nie wywrócę...
— Moja królówko, cicho! cicho! składając ręce odezwał się Dobek.... jak mi Pan Bóg miły... głowę stracę..
— Ty jej nie masz i tak! impetycznie przerwała wdowa. Czego będziesz ceremonie robił? Cóż to ty wyrostek jesteś na opiece, nie masz swej woli? Córka tobą rządzi nie ty nią?
Salomon padł na krzesło i oczy zakrył z wyrazem rozpaczliwym.
— Przybyłam to raz skończyć; nie umiesz sam... to moja rzecz?.. Gdzie dla mnie pokój gościnny?